Prasówka historyczna

Pępek Adama i inne dylematy

W Kaplicy Sykstyńskiej znajduje się znane malowidło (fresk) wykonane przez Michała Anioła na polecenie papieża Juliusza II. Wszystkie one (freski) zresztą przedstawiają sceny ze Starego Testamentu i nawiązują do ówczesnych trendów w sztuce. Chciałbym zwrócić uwagę zwłaszcza na jeden fresk, wspomniane „malowidło” zatytułowane „Stworzenie Adama”. Tam w całym klimacie i majestacie symboliki Michał Anioł przedstawił postać Adama ... z pępkiem! 
Uczeni w rysunku, malunku i w piśmie, (encyklopedycznie wykładają)  że to alegorie, że Bóg Stwórca – ma tam szal, co to miał obrazować … itd., itp.



Wielu z nas Kochani czytało i „Spisek Sykstyński”, i inne beletrystyczne, dokumentalne, naukowe i pseudonaukowe rozprawy - ciekawostki związane ze sposobem „spojrzenia” na „Pępek Adama”.

Dla mnie stał się on swoistym symbolem zderzenia nauki z "obowiązującym wierzeniem", tym, co sobie wyobrażamy, czym jesteśmy karmieni od dzieciństwa. Co nam wpaja się religijnie non stop, tu w naszym kręgu kulturowym.

Przychodzi jednak taki czas, gdy rodzi się w nas dysonans. Kiedy nasz rozum mówi nam co innego, niż nam wpajano z taką "troskliwością" wraz duchowością, etyką, moralnością jako do tego dodatek – religią. Coś, co stoi w jawnej sprzeczności z tym czym próbowano nas kodować mówiąc, że to nasza historia. A człowiek bez historii i bez tożsamości … itd. Nie ważne czy świadomie czy nie. Tak się dzieje przez pokolenia, i nie o protest tu chodzi, czy jakieś utyskiwanie – tylko o fakt, że tak jest, i basta.

Kiedy ten dysonans w nas dojrzeje i potrafimy sobie z nim poradzić bez lęku, wówczas otwiera się przed nami kolejna przestrzeń do poznawania i okiełznywania. A potem kolejna, kolejna. Zależą one od naszej wiedzy, inteligencji wszelkich segmentów (np. emocjonalnej, etc), doświadczeń, przeżytego czasu i wielu zdobytych zasobów we wszelkich dziedzinach.

O paradoksie, czasem wracamy (zwłaszcza na starość, dojrzałość) do przekonania, że to co odrzucaliśmy, jest dla nas teraz najważniejsze, a wszystko inne … cóż marnością nad marnościami. 
Być może to nasza biologia, wraz psychiką i oraz klimatem, dostępem do lekarzy, seksu i telewizji, etc, etc, etc, etc sprawiają, że zaczynamy myśleć coraz jeszcze inaczej, 

Może tylko starość i zmęczenie materiału. Nie wiem. Człowiek to zespół bardzo skomplikowanej maszynerii, a w swojej istocie funkcjonowania zespół naczyń połączonych, które postrzegamy, lub nie, lubo o nich nawet nie wiemy.

Teraz gdy stawam przed obliczem nieuchronnego, gdy mój zegar tyka jak wariat, i uświadamia mi jak mało mam czasu. Próbuje, nim dotrę do krańca, zrozumieć więcej, zobaczyć, więcej i poczuć więcej dobrego czego sobie do tej pory odmawiałem. To trudne, ale możliwe.

Choćby łykając wiedzę, książki, i różne informacje. Przetworzone, i nie. Te głupie i mądre. Pragnę nasycić niemożliwe do ugaszenia pragnienie wiedzy. Ten motor który napędza cały gatunek w złym i dobrym kontekście.

To mi uświadamia tożsamość, i to mnie łączy i pozwala pamiętać rodziców, dziadków, przodków a jednocześnie pozwala myśleć o przyszłości.

To piękne uczucie. Na pewno lepsze od upierdliwych bólów i dolegliwości, które mi towarzyszą. Towarzyszą pewnie i innym, bardziej lub mniej zabierając radość życia i pozwalają jakimś stadom "kretyńskich mądrotliwców" (według swojego mniemania) narzucać swoje wydumane pomysły. Jestem wolnym człowiekiem, wiec dlaczego resztę życia mam, oddać idiotom chcącym mi je układać? Wole swoje idiotyzmy, niż przerabiać cudze, narzucone?!


Więc na pohybel tym, którzy chcą narzucać, ja wybieram poszukiwania, choćbym miał nie znaleźć. 
To przecież nie chodzi, by złapać króliczka :) 

A jeśli ktoś, z tych moich przemyśleń i poszukiwań znajdzie co w tym dla siebie, do czegoś go to doprowadzi w jego refleksjach, jego przemyśleniach. Tym bardziej mnie to ucieszy', że nie waliłem łbem o skałę samotności, że opłaciło się zasiać.

Tak więc, po takim "krótkim wywodzie" chcę polecić Wam kolejną "pozycję na rynku wydawniczym", którą sądzę warto przeczytać. To stara książka, wydana przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe, pt. „Pseudonauka i pseudouczeni” Martina Gardnera.  Chociaż trąci myszką, to daje dziki obraz historycznej satysfakcji. Potwierdzając,
 że się nie myliłem w swoim wyborze, że warto szukać i pędzić w cholerę zaczadziałe pseudonauką tałałajstwo. Pewnie narażam się wszelkim różdżkarzom i wahadełkowcom, Narażam się tym, którzy hołubią Jelenę Pietrowną Bławatską, i paru współczesnym kreacjonistom religijnym pokroju Kenta Hovinda

Książka jest ciekawa i wcale ze względu na czas napisania nie traci. Wręcz przeciwnie. Pozdrawiam czytelników bloga.

Krzysztof Hajbowicz
Dawna stolica Ordo fratrum domus hospitalis Sanctae Mariae Theutonicorum in Jerusalem
AD 2016`, zima, styczeń, dnia 12`
Książka póki co za darmo jest dostępna pod adresem 
https://marucha.files.wordpress.com/2014/10/gardner-martin-pseudonauka-i-pseudouczeni.pdf



Uczymy się mitów i wierzymy mitom

a gdy ktoś tłumaczy nam, że było inaczej ... to wróg, głupek, i zdrajca. Tak zderzyłem się z odkrywaniem innych punktów widzenia historii Polaków, czytając gdym był nastolatkiem, "Historię świata"  Herberta Wells`a. Wtedy byłem zdziwiony, że Wells nazywa Sobieskiego zdrajcą i przybliża niezbyt przejrzyste działania gdy ten nie był jeszcze królem), itp.
Później przyszły inne zadziwienia, że interpretacja historii, tego jak było, ba nawet znanych faktów zależy od tego kto jakie ma poglądy, nastawienie i od tego w co wierzy lub nie. 
W konsekwencji odkryłem, że wpajane historyczne przekazy są zbiorem różnych wizji nie mających często naukowego  oparcia, lub opartych na ideologi potrzebnej na tu i teraz . Pamiętacie (moje pokolenie rocznik 60`) jak nas uczono o Katyniu? Miałem to szczęście w nieszczęściu,że moi rodzice byli zaprzyjaźnieni z synem zamordowanego przez sowietów wysokiego oficera polskiego. Znałem inną prawdę od tej obowiązującej za czasów PRL.
Kolejnym odkryciem była religia katolicka a raczej historia chrześcijaństwa, a raczej nieustanne zadziwienia w odkryciach. Trwało to długo ale wyzwoliło mnie od jarzma mitów, teraz wolny o nich pozwalam sobie na odkrywanie filozofii, mądrości innych epok i cywilizacji. Nie muszę naginać i robić wolt myślowych by dopasować czegoś do tego co wyglądało inacze , itd. itp. 
Ten tekst dedykuję prezesowi Kaczyńskiemu i podobnie myślącym Polakom "lepszego gatunku". Zaczynając od religii a kończąc na wydarzeniach politycznych - każdy wierzy w to, co chce - wolna wola, póki co. "Gdy rozum śpi - budzą się demony" o tym też warto pamiętać. Może więcej racjonalizmu a nie mitów w życiu współczesnym?
Polska jako kraj, wspólnota, zbiór społeczności różnych "podzbiorów" (interesów, intelektualnych i sytuacyjnych wyborów), filozofii bycia i patrzenia, czasem hołdujących religiom w większości tej samej ponoć, zapatrywań, zasobów wiedzy, lub pustych magazynów, etc, etc). 

Taki kraj mityczny w "realu" nie istnieje! Można chcieć mieć przekonanie, że tak być powinno, ale to jak strusia nauczyć fruwać. Jest to niemożliwe ... a jednak jak widać, są tacy, którzy na siłę chcą. Ba, walczą i oburzają się na np. talibów, na tzw "państwo islamskie", na "współpracowników gestapo", itp ... A niewiele w metodach wprowadzania swoich filozofii się od tego co tępią - różnią. 
Może czas przypatrzeć się temu co nas otacza realnie, realnie pomyśleć o uwarunkowaniach, realnie zabrać się za robotę i nie szukać "cyklistów, żydów i komunistów" by im przypieprzyć. Bo to przerabiamy jako przedstawiciele "cywilizacji" od Egiptu po CCCP i żadnej nauki, ani refleksji z tego.
Dlatego na początek polecam książkę Ludwika Stommy "Polskie złudzenia narodowe". Później przyjdzie czas na więcej :o)

"Nie jest tajemnicą, że my, Polacy, nie przepadamy za krytyką. Jeżeli tylko ktoś z obcych wypowie się na nasz temat w nie do końca pochlebny sposób, gotowi jesteśmy zarzucić mu krótkowzroczność, opieranie się na stereotypach i bufonadę. A gdy krytyki podejmie się ktoś z naszych? To proste: prawdopodobnie działa na rzecz cudzych, czyli niepolskich interesów. W głowie się przecież nie mieści, że bitwa pod Wiedniem nie uratowała tak naprawdę Europy, że Konstytucja III Maja nie była wcale najnowocześniejszym dokumentem swoich czasów, a chlubny okres wielokulturowej, tolerancyjnej Rzeczpospolitej trwał tak naprawdę... sześćdziesiąt pięć lat."
(za Wirtualną Polską)

Pomorze 1945 - wyzwolenie, którego nie było. Chichot Iwana









Pomorze 1945 - wyzwolenie, którego nie było. Chichot Iwana

  • autor: Marcin Tymiński
  • 2006-03-10, Aktualizacja: 2006-03-10 09:27

Słowo "wyzwolenie" w stosunku do Elbląga, Koszalina, Malborka, Bytowa, Słupska czy Miastka dość łatwo przechodzi jeszcze przez gardło większości historyków czy oficjeli.
Słowo "wyzwolenie" w stosunku do Elbląga, Koszalina, Malborka, Bytowa, Słupska czy Miastka dość łatwo przechodzi jeszcze przez gardło większości historyków czy oficjeli. W stosunku do historii sprzed 61 lat wciąż zachowujemy się tak, jakbyśmy niby wiedzieli jak było, ale lepiej nie mówić o tym za głośno, bo jeszcze zjawi się czerwoanarmista i w gębę da, albo zabierze zegarek.

Ulica co została

Jest noc z 12 na 13 stycznia 1945 roku. Rozpoczyna się radziecka ofensywa, która ostatecznie przypieczętuje los III Rzeszy. Cztery fronty, marszałków Czerniachowskiego, Rokossowskiego, Żukowa oraz Koniewa, ruszają na pozycje niemieckie od Prus Wschodnich aż do dawnych południowych granic Polski.
Wśród milionów żołnierzy "na Berlin" gna też kapitan Michaił Diaczenko. 23 stycznia ma pod swoim dowództwem dziewięć czołgów T-34. Rozkaz: jechać na północ tak długo, aż napotka opór. Drogi Prus Wschodnich pełne są uciekinierów, czołgi pokonując przeszkody uparcie jadą naprzód.
Około godziny 16. siedem czołgów (dwa utknęły gdzieś po drodze) są już przed miejscowością Gronau (dzisiejsze Gronowo).
- Jak tak dalej pójdzie niedługo będziemy w Szwecji - Diaczenko słyszy w słuchawkach kierowcę trzeciego czołgu.
Niedługo potem są już na centralnym placu miasta, w którym toczy się prawie normalne życie. Zaskoczeni przechodnie i przygotowujący się do obrony żołnierze z niedowierzaniem patrzą na rosyjskie czołgi w centrum Elbląga. Dopiero po chwili zrywa się huraganowy ogień. Dwa T-34 płoną. Diaczenko nakazuje odwrót. Czołgi zatrzymują się siedem kilometrów za miastem. Trzy dni czekają na nadejście piechoty.
Właściwe walki o Elbląg zaczynają się dopiero pod koniec stycznia. 10 lutego jest już po wszystkim. Kilka dni później nie zostanie już nic z elbląskiej starówki. Na miejscu frontowych oddziałów pojawią się "trofiejni". Wraz z nimi terror, podpalenia, gwałty i grabieże.
W tym roku elbląskie uroczystości przez miejscowe gazety i internetowy portal nazwane "rocznicą wyzwolenia" zgromadziły w mieście niewielu uczestników. Przyszły władze miejskie, kombatanci i "pionierzy odbudowy". Ze względu na małą frekwencję świętowanie rozpoczęto kilkanaście minut wcześniej.
Przypadkowy rajd kapitana Diaczenki Elbląg wciąż oficjalnie pamięta. Jego imię wciąż nosi jedna z elbląskich ulic.

Przywilej urodzenia

- Tu nikt nikogo nie wyzwalał - mówi o Elblągu czy Koszalinie Edyta Wnuk z koszalińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - O wyzwoleniu mogą ewentualnie mówić nieliczni robotnicy przymusowi z Polski jacy przebywali na tych terenach.
O wyzwoleniu nie mogliby za to mówić radzieccy jeńcy jakich ich pobratymcy zastali na terenie Prus Wschodnich. Los tych ludzi był przesądzony. Sowieci uznawali ich za zdrajców i od razu zabijali. Rosjanie uciekali więc przed swoimi razem z Niemcami. A hitlerowska propaganda cały czas skutecznie podsycała strach przed "Iwanem", u wszystkich, którzy mogli stanąć na drodze ludzi z czerwoną gwiazdą na hełmie.
Co jednak sprawia, że mimo wciąż ujawnianych nowych faktów związanych z działalnością czerwonoarmistów i oczywistej przecież prawdy, że dawne Prusy Wschodnie, podobnie jak Pomorze Zachodnie były ziemiami stricte niemieckimi, wciąż tak wielu historyków powtarza wciąż propagandowe slogany rodem z głębokiego PRL, lub zajmuje stanowisko co najmniej zachowawcze, jakby dopiero co usłyszeli o wydarzeniach przypominanych przy okazji każdej rocznicy zakończenia działań wojennych na tych terenach?
- Powinniśmy wstrzymać się od radykalnych sądów, bo nigdy nic nie jest do końca pewne, a krwi przelanej przez radzieckiego żołnierza nie można kalać nieuprawnionymi sądami - mówi w marcu 2006 roku naukowiec w stopniu doktora (już na emeryturze), ceniony pracownik dużego pomorskiego muzeum.
Nawet jeśli historyk ma inne zdanie, to jest to zdanie prywatne i absolutnie nie życzy sobie by je upubliczniać. Podobnie jak jego nazwisko. - Pewne rzeczy wciąż wywołują kontrowersje, komu ma służyć oczernianie tych co przynieśli nam wolność - retorycznie pyta historyk.
Podobne głosy Edyta Wnuk komentuje krótko.
- Były kanclerz Niemiec Helmut Kohl powiedział, że ci którzy urodzili się późno ci doznali szczególnego przywileju. - Nowe pokolenie na historię może patrzeć już zupełnie inaczej. Bez wiecznego wspominania rachunków krzywd.

Na baczność przed źródłami

Major Wojciech Grobelski wykłada historię w Centralnym Ośrodku Szkolenia Straży Granicznej w Koszalinie. Byłby rzeczywiście zadowolony, gdyby odmienianie przez przypadki "wyzwolenia" raz na zawsze się skończyło. Jego zdaniem zachowawcze podejście do historii może też wynikać z przyzwyczajenia do wpajanej przez lata oficjalnej wersji, ale i często braku określonych źródeł i dokumentów, które jednoznacznie opowiedziałyby o pewnych zdarzeniach.
- Wciąż otwarte jest pytanie co tak naprawdę było przyczyną podpalenia Koszalina - zastanawia się Wojciech Grobelski. - Wiadomo, że Stalin przyzwolił na totalne bezprawie na zdobycznych terenach. Co jednak kierowało Rosjanami w Koszalinie? Jedynie żądza odwetu i szaber? Być może podpalili miasto by nakręcić film propagandowy. Na to odpowiedzi nie ma. Przydałyby się się materiały z rosyjskich archiwów, lecz nasi historycy mają do nich utrudniony dostęp.

Czerwona tragedia

Co kryją jeszcze pilnie strzeżone rosyjskie archiwa wojskowe? Paradoksalnie o radzieckich wojskach walczących na Pomorzu i w Prusach wiemy niewiele. Wciąż nie znamy dokładnych strat, rozkazów czy losów całych jednostek, które ginęły w krwawych walkach z Niemcami.
Dziś opowieści o radzieckich lotnikach, którzy latali w samolotach pozbijanych gwoździami, czołgach które gubiły gąsienice, czy karabinie, który musiał wystarczyć dwóm czy trzem piechurom wywołują jedynie uśmieszek. Wśród czerwoarmistów wchodzących na Pomorze byli też ci, którzy przeżyli piekło leningradzkiego kotła i rekruci, o życie których nikt nie dbał. Byli jedynie mięsem armatnim. Ich dowódców nie obchodziło czy w czasie szturmu zginie ich dwustu czy dwa tysiące. Związek Radziecki dysponował wówczas olbrzymimi rezerwami ludzkimi.
– Żołnierze desperaci, szturmujący miasto bez żadnego wsparcia, żołnierze barbarzyńcy i żołnierze ofiary – tak o czerwonoarmistach walczących m.in. o Gdańsk dr Grzegorz Berendt z Uniwersytetu Gdańskiego w czasie zeszłorocznej konferencji poświęconej m.in. wyzwalaniu Pomorza. – Mieliśmy w Gdańsku do czynienia także z ich tragedią, tragedią wojska, o które nikt nie dbał.

W cieniu zamku

Z historycznym absurdem wyzwolenia wciąż zmagają się miejscowości Pomorza Zachodniego. Np. Słupsk, Miastko czy Bytów polskie stały się dopiero gdy wszystko co najcenniejsze wyjechało już na wschód, dopaliły się zgliszcza kamienic, a rdzenne mieszkanki tych miast musiały pogodzić się z bezwzględnym prawem wojny oddającym ich ciała zdobywcom jako część długu za rozpętanie przez Niemców wojny.
W Bytowie od dłuższego czasu nikt oficjalnie nie świętuje wyzwolenia, zdobycia, zajęcia czy jakkolwiek inaczej by nazwać zakończenia działań wojennych w mieście. I to nie tylko dlatego, że opuszczony przez Niemców Bytów dni po zajęciu zbombardowało radzieckie lotnictwo. Nikt nie chce celebry w cieniu masowego grobu jaki prawdopodobnie znajduje się w pobliżu bytowskiego zamku. Śledztwo w sprawie tego co działo się tam po 8 marca 1945 roku prowadził Instytut Pamięci Narodowej. Do dziś jednak nie udało się wyświetlić wszystkich okoliczności gehenny tamtejszych Niemców czy Kaszubów. Do tej pory najlepiej hasło "wyzwolenie" przysłania książka Benedykta Reszki "Czas zła" opisująca tuż powojenne losy mieszkańców tylko jednej kaszubskiej enklawy w tych okolicach, parafii w Borowym Młynie.
- Pamiętamy o tym, że wraz z przyjściem Rosjan zakończyła się hitlerowska okupacja Bytowa i okolic, jednak nowe porządki wprowadzone przez Rosjan budziły tak ogromne kontrowersje, że raczej nie mamy czego świętować - twierdzi Bogdan Ryś, sekretarz miasta Bytowa.
Oficjalna data wkroczenia Armii Czerwonej do Bytowa pozostaje więc jedynie Dniem Kobiet.

Szli do Miastka osadnicy

W marcu 1945 roku nikt nie bronił też Miastka. Hitlerowskie władze zarządziły ewakuację całej miejscowości. Przymusowo pędzeni ludzie ginęli na okolicznych drogach. Sowieckie czołgi wjechały do opustoszałego miasta praktycznie bez jednego strzału.
- Nie chcemy odcinać się od historii, myśleć jednak musimy o przyszłości - zaznacza Tomasz Zielonka, zastępca burmistrza w Miastku i od razu zaznacza, że to jego prywatny pogląd. Oficjalnie Miasto świętuje nadejście pierwszych polskich osadników na te tereny. Już od kilku lat osadnicy spotykają się z władzami i młodzieżą i opowiadają o nowym początku na dawnej niemieckiej ziemi.

Słupski gwałt na historii

W dawnym Stolp czy dzisiejszym Słupsku historia w umysłach niektórych włodarzy nie dojrzała jeszcze na tyle, by nadać jej choć pozory obiektywizmu. Dawny front odkopano na nowo, gdy Andrzej Obecny, wiceprezydent miasta stwierdził, że to tak naprawdę Niemki nagabywały Sowietów w celach seksualnych, więc o żadnych gwałtach mowy nie ma. Z kolei Anna Bogucka-Skowrońska przewodnicząca Rady Miejskiej w Słupsku najchętniej nie życzyłaby sobie żadnych obchodów, z racji tego, że podobnie jak o Miastko o Słupsk Armia Czerwona nie walczyła, nie znaleźli się też Polacy, których można by wyzwalać. 8 marca przebiega więc w mieście na barykadzie.

Droga do Gdańska

Kiedy podobne emocje zupełnie wygasną? Gdański historyk, który właśnie przygotowuje się do habilitacji przypuszcza, że dopiero gdy umrze ostatni bezpośredni świadek z jednej lub z drugiej strony dawnego światowego konfliktu. I też nie powie nic więcej pod własnym nazwiskiem, mimo iż zdanie wyrobione na te tematy ma, bo przynajmniej przed habilitacją woli mieć spokój, a nie potem tłumaczyć się z tego, co powiedział tak lub nie tak. Z resztą im bliżej do kosmopolitycznego niegdyś Wolnego Miasta, tym historyczny spór rozgrzewa się na nowo. Bo przecież w ostatnich dniach marca 1945 roku w Danzig było najbardziej gorąco ze wszystkich pomorskich miast. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF